Amazońska podróż w czasie

Opublikowano : 21 lutego 2015

Podróż z założenia jest przemieszczaniem się w przestrzeni, jest wyprawą w bardziej lub mniej odległe regiony świata. Myślenie w kategoriach przestrzennych zdominowało nasze postrzeganie podróży, jednocześnie zapomnieliśmy o czasie, który został sprowadzony jedynie do wyznaczenia dat, w obrębie których ma ona miejsce. Jednak zdarza się, że intensywne doświadczenie wędrówki nieraz ma charakter wyjątkowo czasowy, dlatego nie odwołując się do filmów science – fiction, określiłbym je jako podróż w czasie.

Habli Babli Amazonka

Nasze pierwsze uderzające zetknięcie z innym wymiarem czasowym miało miejsce w trakcie naszej pierwszej wspólnej wyprawy poza kontynent europejski, czyli w Sudanie. W wybudowanym na pustyni mieście Wadi Halfa, tuż u brzegów Jeziora Nasera, znaleźliśmy miejsce, gdzie za niewielkie pieniądze mogliśmy wypić wyborny koktajl bananowy. Miasto nie miało zbyt wielu smakołyków do zaoferowania, więc napój ten jawił się jako niezwykły rarytas. Zasmakowawszy napoju jednego dnia postanowiliśmy powrócić tam również kolejnego. Niestety właściciel poinformował nas, że banany się skończyły, ale za chwilę pośle kogoś na miejscowy targ, by zakupił niezbędny składnik. Usiedliśmy więc przy stoliku i czekaliśmy… czekaliśmy… aż w końcu po trzech dniach się doczekaliśmy. To niezwykłe doświadczenie, w którym zderzyło się nasze pragnienie z innym rozumieniem stwierdzenia „za chwilę”, było konfrontacją odmiennego rozumienia rozciągłości czasowej przez niecierpliwych europejczyków, ze swobodnym podejściem Sudańczyka do czasu teraźniejszego. Podobnych przykładów znalazłoby się jeszcze wiele.

Jednak prawdziwą podróż w czasie odbyliśmy w trakcie naszej wyprawy do peruwiańskiej części dorzecza Amazonki. Dotarliśmy do miasta Yurimaguas, gdzie wsiedliśmy na pokład promu rzecznego „Eduardo X” i ruszyliśmy do Iquitos, największego na świecie miasta niedostępnego drogą lądową. Trzydniowy rejs był początkiem naszej podróży w czasie, nagle wszystko zwolniło, a doba uległa wyraźnemu skróceniu. Ku naszemu zdziwieniu, mimo niezwykle silnie odczuwanego wyhamowania tempa naszego życia i trwania w pewnej stałej pętli wydarzeń – śniadanie, hamak, obiad, hamak, wpatrywanie się dżunglę, kolacja, hamak, sen, pobudka – okazało się, że czas przecieka nam pomiędzy palcami. W założeniu mieliśmy pisać, filmować, fotografować i nadrobić wszystkie zaległości, nie udało się. Rzeki Huallaga, Marañón i Amazonka zdawały się pozostawać nieruchome, a drobne zmarszczki na ich powierzchni tworzył rozcinający je prom. Na brzegu niekończąca się ściana zieleni fascynowała nas swoim spokojem, nieprzenikliwością i obojętnością wobec naszego istnienia, ignorowała hałasy floty rzecznej, która rykiem silników zakłócała śpiew ptaków. Natura wprowadziła nas w podróż w czasie. Z tego letargu nie potrafił nas wyrwać nawet pastor Carlos, który co wieczór głosił płomienne kazania. Wykrzykując swoją interpretację Biblii w stronę pasażerów powodował, że leniwie otwierali powieki i nadstawiali uszu, czasem reagując na jego słowa brawami. Carlos określający siebie mianem jednego z najlepszych złodziei w Iquitos, przeszedł niezwykłą odmianę duchową, szczególnie nas sobie upodobał i wyszukiwał każdy dogodny moment kiedy wstawaliśmy z hamaka, aby z nami porozmawiać.

W końcu dotarliśmy do Iquitos, skąd po kilku dniach wybraliśmy się do niewielkiego pueblo o nazwie Indiana, leżącego nad brzegiem Amazonki. Człowiek jest częścią natury, nic w tym odkrywczego, ale rytm życia w Indianie był jak bieg rzek, który przecinał dziób naszego promu. Leniwe miasteczko w ciągu upalnych dni wydawało się być opuszczone, jedynie wieczorami jego mieszkańcy budzili się do życia. Siadali przed swoimi domami, rozmawiali i wpatrywali się jedni w drugich. Młode dziewczyny rozpościerały siatkę wzdłuż ulicy, bo przecież i tak ruch uliczny tu prawie nie istniał i grały w siatkówkę. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu w wiosce był Internet, niestety udzieliła mu się miejscowa atmosfera, wejście na naszą stronę internetową zajęło godzinę. Naszą największą ciekawość wzbudził miejscowy ogrodnik, który niczym Edward Nożycoręki poprzycinał wszystkie drzewka w wiosce nadając im przeróżne kształty. Zdumiało nas, że znalazł się tu ktoś, kto z taką precyzją zadbał o estetykę przestrzeni, prawdziwy artysta.

Z Indiany ruszyliśmy na południe rzeką Ucayali, tym razem promem „Henry IV”. Pięciodniowy rejs na zatłoczonym pokładzie, utrzymywał nas w stanie letargu. Pewne ożywienie pojawiało się, gdy przybijaliśmy do małych wiosek, wówczas to wpadające na pokład kobiety i dzieci pragnące sprzedać owoce, ryby, tamales i inne smakołyki, krzyczały tak donośnie, że budziły wszystkich z błogiego lenistwa. Kucharz nas nie rozpieszczał, więc każdy czym prędzej podnosił się ze swojego hamaku, by zdążyć kupić najlepsze kawałki ryby. Po chwili wszystko wracało do normy, czas znów biegł swoim łódkowym rytmem. Niektórzy w ramach urozmaicenia ustawiali się przy kuchni w kolejce po jedzenie już na pół godziny przed wydawaniem posiłków, w końcu co za różnica czy leżą, czy stoją, a przynajmniej pierwsi jeść dostaną. Nocami jak mantra usypiało nas wielogodzinne odczytywanie numerków wylosowanych przez graczy w Bingo. Tylko dzieci wydawały się być nieuległe wobec podróży w czasie, żyły we własnym świecie, pełnym zabawy, śmiechu, krzyku i płaczu. Do Pucallpy dotarliśmy nieco zmęczeni, bo letarg, w jaki popadliśmy potrafi być naprawdę męczący. Opuszczając koryto rzeki Ucayali czas ponownie nabrał tempa i wrócił na normalne tory.

Wyjechaliśmy z obszaru peruwiańskiej Amazonii, jednakże podróż w czasie jakiej doświadczyliśmy w tym magicznym zakątku świata wywarła na nas tak olbrzymi wpływ, że postanowiliśmy zmienić trasę naszej podróży. W dorzecze Amazonki jeszcze wrócimy w Boliwii i Brazylii, by ponownie odbyć podróż w czasie i lepiej zrozumieć ludzi w nim zanurzonych.

Jedna odpowiedź na „“Amazońska podróż w czasie””

Dodaj komentarz

Kategorie

Artykuły
Blog
Facebook Iconfacebook like buttonYouTube IconSubscribe on YouTube