Życie w oparach wulkanu Ijen

Opublikowano : 06 listopada 2014

Nadchodzi chmura białego dymu, zamykamy oczy i wstrzymujemy powietrze, ale i tak duszące opary siarki wypełniają płuca uniemożliwiając oddychanie, zaczynamy kaszleć, a do oczu napływają łzy.  Zapach siarki czuliśmy jeszcze długo po opuszczeniu wulkanu Kawah Ijen, dla nas była to dwudniowa przygoda, dla robotników pozyskujących minerał z jego dna, to codzienna rzeczywistość.

Ijen

Indonezja to ponad 17 tysięcy wysp, na których znajduje się około 330 wulkanów. Nie sposób zobaczyć wszystkich, więc postanowiliśmy ograniczyć się do kilku z nich. Największe wrażenie wywarł na nas Kawah Ijen, to co czyniło go wyjątkowym, to ludzie, mieszkańcy Banyuwangi. Około dwustu mężczyzn z  tego niewielkiego jak na standardy indonezyjskie miasta, każdego dnia pokonuje drogę do wnętrza krateru, by pozyskać z niego siarkę, z którą następnie przemierza dystans kilku kilometrów do skupu tego minerału. Nasza przygoda rozpoczęła się w miejscu, gdzie na zmęczonych tym wyczerpującym spacerem mężczyzn czekała nagroda – wypłata. Na zboczu wulkanu Ijen, tuż przy trasie wiodącej do Banyuwangi, znajduje się kilka baraków zbitych z desek, w których to mieszczą się m.in. biuro skupu i garkuchnia. W biurze skupu księgowy skrupulatnie zapisuje wagę dostarczonego surowca i wystawia kwit, na podstawie którego wypłacane są pieniądze w kasie. Na zaparkowaną nieopodal ciężarówkę mężczyźni zrzucają z obolałych pleców urobek. Zmęczeni, z plikiem pieniędzy w kieszeni, poczęstowani papierosami chętnie opowiadają o swojej pracy. O tym, że już od ponad 20 lat codziennie z ciężarem około 80 kilogramów pokonują ten dystans dwukrotnie, że za włożony wysiłek dostają jedynie tysiąc rupii za kilogram (ok. 30 groszy). W garkuchni prowadzonej przez mieszkankę Banyuwangi, robotnicy odzyskują siły przed kolejnym wyczerpującym spacerem do wnętrza wulkanu Kawah Ijen. Po wspólnym posiłku ruszyliśmy w stronę krateru, zdążyliśmy na ostatnie promienie zachodzącego słońca. Po zapadnięciu zmroku zeszliśmy z krateru do „kantyny” znajdującej się w niezbyt dużej odległości od niego. Nie mieliśmy noclegu, postanowiliśmy więc przespać się pod gwiazdami. Tuż obok „kantyny” stały baraki nieco większe od tych, jakie znajdowały się w pobliżu skupu siarki. Okazało się, że jest to „hotel robotniczy”, gdzie nocna zmiana odpoczywa przed pracą.

W barakach znajdowały się liczne boksy o powierzchni około 2 m2, w których sypiali robotnicy. Zaproponowali nam darmowy nocleg w jednym z boksów. Na jego dnie leżały worki wypełnione ziemią, a od sąsiadów odgradzała nas cienka, niezbyt wysoka drewniana płyta, tak, że gdy siedzieliśmy mogliśmy z nimi swobodnie rozmawiać, patrząc sobie w oczy. Wewnątrz panował przenikliwy chłód, wszystko przeniknął zapach siarki, stając się niezwykle intensywnym. Cisza nocna przerywana była chorobliwym kaszlem stłoczonych w boksach robotników. Co jakiś czas niektórzy z nich wstawali, aby rozpalić ognisko, przy którym mogliby się ogrzać. Około 02:00 w nocy zbudziły nas dźwięki dochodzące spoza budynku, to liczni turyści zmierzający do wnętrza krateru, by zobaczyć tzw. „niebieski ogień”, czyli palące się opary siarki. Dołączyliśmy do nich i wspólnie stworzyliśmy łańcuch włączonych latarek kierujący się na dno wulkanu Kawah Ijen, zejście okazało się niezwykle strome i zdradliwe zwłaszcza nocą. Nieliczni z turystów zdecydowali się zejść w pobliże pracowników pozyskujących siarkę, większość czym prędzej ruszyła na górę, by sfotografować wschód słońca nad wulkanem. My postanowiliśmy zostać na miejscu, aby lepiej przyjrzeć się pracy robotników. O świcie na dnie krateru oprócz pracowników pozostaliśmy jedynie my. Pełni podziwu, podduszeni wyziewami trującego dymu dokumentowaliśmy wysiłek pracujących tam mężczyzn. W maskach przeciwgazowych, czy po prostu zagryzając strzępy tkanin, przy pomocy metalowych prętów uderzeniami rozłupywali zastygłą siarkę. Gdy wiatr kierował chmurę duszącego dymu w ich stronę, wycofywali się kaszląc przeraźliwie, podobnie było z nami. Gdy było to ponownie możliwe zbliżali się do siarki, by pozbierać rozdrobnione kawałki do wiklinowych koszy lub worków przytwierdzonych do jarzma. Gdy kosze były już pełne ruszali w drogę do skupu, początkowy odcinek prowadził w górę przez kamienistą stromą wewnętrzną ścianę krateru. Później było już z górki, ale sytuacja wcale nie robiła się lepsza, drogę stanowiła stroma piaszczysta ścieżka pokryta żwirem, na której można było bardzo łatwo się poślizgnąć i boleśnie upaść. Wraz z pracownikami ruszyliśmy w drogę powrotną.

Wulkan Kawah Ijen to niezwykłe miejsce na ziemi, z krawędzi krateru roztacza się księżycowy krajobraz, z jego dna unoszą się opary siarki przysłaniające gorące, kwaśne jezioro wulkaniczne o turkusowym zabarwieniu. Jednak na nas największe wrażenie zrobił trud włożony w wydobycie siarki, pogłębiło to nasz szacunek do ludzi pracy i ich determinacji.

Więcej zdjęć możecie zobaczyć w galerii „Wulkan Ijen”: http://hablibabli.pl/galeri/nggallery/waranasi/wulkan-ijen

Jedna odpowiedź na „“Życie w oparach wulkanu Ijen””

  1. Spod wulkanu do portu trzeba juz lapac prywatne vany, samochody lub najlepiej probowac zabrac sie z jakas wycieczka. Jako, ze po wulkanie Bromo, Ijen i Batur dosc mamy juz wczesnych pobudek decydujemy sie na zobaczenie zachodu.

Odpowiedz na „Virtual Private Servers

Kategorie

Artykuły
Blog
Facebook Iconfacebook like buttonYouTube IconSubscribe on YouTube