Szczęście w opakowaniu

Opublikowano : 16 października 2014

Po czym poznać optymistę? Ponoć po tym, że kiedy posiada pół szklanki wody twierdzi, że szklanka jest w połowie pełna, a nie w połowie pusta. Taką dewizą próbujemy kierować się w naszym życiu, ale wydarzenia, które przytrafiły nam się w Indonezji pozwoliły nam wypracować nowe określenie „szczęście w opakowaniu”.

Historia zaczęła się od zgubionych kapeluszy. Czyżby były zaczarowane? Kupiliśmy je w Tajlandii, a jak wiadomo tam wszystko może się zdarzyć, więc kto wie, może należały do jakiegoś czarodzieja? Kapelusze zgubiliśmy na Sulawesi, w drodze powrotnej z Tana Toraja, czyli na początku naszego pobytu w Indonezji. Od tego momentu zaczęły przytrafiać nam się różne dziwne historie, zacznijmy od najbardziej dramatycznej.

Historia zagubionych paszportów
Jesteśmy prawie miesiąc w Indonezji, nasza wiza dobiega końca, więc musimy ją przedłużyć. Jedziemy do Denpasar – stolicy Bali, gdzie niezbyt uprzejmy urzędnik informuje nas, że wniosek musimy złożyć w Kucie, ponieważ tam znajduje się nasz hotel. Dziwny przepis, ale musimy się podporządkować. Chcemy wrócić do Kuty, ale skończyły nam się pieniądze. Chodzimy od banku do banku, ale nigdzie nie chcąSuperbohater wymienić dolarów, w końcu udaje nam się znaleźć jakiś kantor, wracamy do Kuty i biegniemy do urzędu imigracyjnego. Tam dowiadujemy się, że jest już za późno, więc musimy wrócić następnego dnia. Wciąż nie mamy zbyt wiele pieniędzy, więc chodzimy od bankomatu do bankomatu, ponieważ żaden z nich nie chce wypłacić nam gotówki. Po kilku próbach w końcu udaje się. Resztę dnia spędzamy na plaży. Około godz. 22:00 Mariusz zorientował się, że nie ma saszetki, którą zawsze nosił w plecaku, były w niej nasze paszporty! Ogarnia nas mała panika, przeszukujemy cały pokój i nic. Zastanówmy się, gdzie ostatni raz widzieliśmy saszetkę? Urząd imigracyjny w Kucie, tam pokazywaliśmy paszporty, później było małe zamieszanie, więc pewnie tam pozostały na ladzie, ale na wszelki wypadek sprawdźmy jeszcze wszystkie miejsca, które później odwiedziliśmy. Zaczynamy od bankomatu, w którym udało nam się wypłacić pieniądze. Mariusz trzymał kartę kredytową w saszetce, więc może wyciągnął kartę, a saszetkę zostawił. Niestety nic nie znaleźliśmy. Poszliśmy do informacji turystycznej, w której byliśmy kilka godzin wcześniej, spotkaliśmy tam przesympatycznych i bardzo pomocnych ludzi, ale niestety już ich nie było, a kobieta która pełniła akurat dyżur nie słyszała nic o znalezionych paszportach. Kolejny przystanek to restauracja, a później plaża. Jesteśmy zdesperowani, więc zaczynamy przeszukiwać śmietniki, może ktoś znalazł i wyrzucił. Na pewno wyglądamy komicznie – biedni turyści na Bali grzebią w śmietnikach… Nasze poszukiwania były bezskuteczne, jednak pozytywne myśli nie opuszczają mnie, jestem przekonana, że saszetka została w urzędzie imigracyjnym. Wyruszamy tam z samego rana … niestety nie ma dla nas dobrych wiadomości, dziewczyna, z którą rozmawialiśmy poprzedniego dnia twierdzi, że pamięta, jak chowaliśmy paszporty do plecaka. Nie mogę w to uwierzyć… Mariusz opracował już cały plan awaryjny: idziemy na policję, lecimy do ambasady w Dżakarcie, dostajemy paszporty tymczasowe ważne przez rok, więc możemy kontynuować naszą dalszą podróż… Jednak ja dalej nie mogę uwierzyć, że coś takiego nam się przytrafiło, cały czas czuję, że tak nie może skończyć się ta historia, to po prostu niemożliwe! W drodze na policję przechodzimy obok innego bankomatu, w którym byliśmy poprzedniego dnia, a o którym zapomnieliśmy. Przeszukujemy śmietniki, ale nic nie ma. Wchodzimy do banku z nadzieją, że ktoś znalazł i odniósł tam naszą zgubę, ale znów nie ma dla nas dobrych wieści. Idziemy na policję, składamy zeznanie, wypełniamy formularz, zaczynam płakać, a policjant na pocieszenie wkłada mi kwiatki we włosy. Drugi policjant daje nam formularze i wyłudza od nas za to 200 000 Rp (20 $), czyli dobija nas jeszcze bardziej, po czym każe nam jeszcze raz iść do urzędu imigracyjnego po list polecający dla naszej ambasady. Po drodze kupujemy bilety do Dżakarty. Ponownie mijamy bankomat, w którym już dziś byliśmy – „Mariusz wejdźmy tam po raz ostatni i jeszcze raz sprawdźmy” – zaproponowałam. Ochroniarz, z którym wcześniej rozmawialiśmy pyta nas o nazwiska, co już wzbudza nasze podejrzenia, po czym wyciąga naszą saszetkę. Nie da opisać się naszej radości i szczęścia, które nas ogarnęło, Mariusz z wrażenia całuje rękę ochroniarza , euforia sięga zenitu. Wracamy na policję, gdzie policjant sam dobrowolnie zwraca nam 200 000 Rp. Jesteśmy w szoku, w podskokach biegniemy do urzędu imigracyjnego i składamy podanie o przedłużenie wizy. W jednej chwili cała nasza wyprawa stała pod znakiem zapytania, historia ta nauczyła nas, że w podróży wszystko może się przydarzyć, nie można wszystkiego przewidzieć, ale nigdy nie można tracić nadziei.

Historia z motorem
skuterWraz z naszymi nowymi znajomymi: Edytą i Tomkiem wypożyczamy skutery i ruszamy na podbój Bali. Mijamy zielone terasy ryżowe, wzgórza, wulkany i plantacje kawy. Wstępujemy na jedną z nich, po plantacji oprowadza nas miły chłopak, zaprasza nas na degustację, a przed odjazdem ostrzega nas, że kilometr dalej bardzo często stoi policja i sprawdza wszystkich kierowców. Jest to dla nas bardzo cenna informacja. Przejmuję stery, przejeżdżam krótki odcinek i zostajemy zatrzymani przez policję. Pokazuję swoje prawo jazdy i możemy jechać dalej – w ten sposób uniknęliśmy mandatu, bo Mariusz nie ma prawa jazdy, ale mimo to zdecydowanie lepiej jeździ skuterem niż ja. Droga nad wodospad jest kręta, prowadzi po zboczach gór, oboje mamy przeczucie, aby tędy nie jechać – zakręt … zjazd z górki … droga pokryta żwirkiem … poślizg … przewracamy się … Skończyło się na pościeranych kolanach i dłoniach. Tu pojawia się pytanie: mieliśmy pecha czy szczęście? My twierdzimy, że szczęście, że nic gorszego się nie stało.


Historie zagubionych przedmiotów

Czy można zgubić strój kąpielowy? Okazuje się, że tak. Po kąpieli przywiązałam mokry strój Mariuszowi do plecaka, poszliśmy na „night market”, gdzie serwują najlepsze jedzenie na wyspie Gili Trawangan. Po około godzinie zorientowałam się, że strój zniknął. Wyruszyłam na poszukiwania, ale niestety nie znalazłam go. W planach mieliśmy pójść gdzieś potańczyć, ale straciłam humor i zamiast tego poszliśmy na plażę, wtedy to odkryliśmy świecący plankton, czyli gwiazdy pod stopami, o których już wcześniej pisaliśmy. Kto wie, może gdybym nie zgubiła stroju, nie trafilibyśmy wieczorem na plażę i nie zobaczylibyśmy świecącego planktonu?
Nocą na wulkanie Ijen panuje przenikliwy chłód. W oczekiwaniu na pierwsze rozgrzewające promienie słoneczne przykryłam się śpiworem. Nie zwracałam za bardzo uwagi na pokrowiec, przyszedł wiatr i go zdmuchnął. Kilka godzin później spotkaliśmy jednego z pracowników wydobywających siarkę, który dzień wcześniej zapewnił nam nocleg. Przywitaliśmy się serdecznie, porozmawialiśmy przez chwilę, po czym zauważyliśmy, że przez ramię ma przewieszony nasz pokrowiec od śpiwora wypełniony kawałkami siarki. Czy to przypadek?

Historie chorób
Papua – kilka morderczych wspinaczek, podejść pod górę i z górki, aż w końcu trzeciego dnia wędrówki Mariuszowi kolano odmówiło posłuszeństwa. Każdy krok sprawiał ból, a do najbliższej wioski wciąż było daleko. Do tego wszystkiego skończyła nam się woda, musieliśmy znaleźć strumień, z którego zaczerpnęliśmy wodę, a następnie poczekać pół godziny, aż tabletka do uzdatniania zadziała. Szlak prowadził Papua_trekkingkorytem strumienia. Po mokrych skałach, wraz ze spływającą wodą schodziliśmy w dół, uważając, aby się nie poślizgnąć. Dla Mariusza to był najgorszy odcinek, podczas którego musiał walczyć z nieustannym bólem. Ostatniego dnia trekkingu dopadło go przeziębienie będące efektem lodowatych pryszniców. Ból gardła i podwyższona temperatura zmusiły nas do powrotu do Wameny, gdzie zostaliśmy uziemieni na kilka dni w najdroższym spośród wszystkich naszych hoteli w Indonezji, choć i tak była to najtańsza i najlepsza opcja w mieście.
Kolejna choroba dopadła Mariusza na wyspie Gili Meno, tym razem było to silne zatrucie pokarmowe, którego najgorszym objawem była bardzo wysoka temperatura dochodząca do 39°C. Akurat tej nocy spaliśmy na plaży, spędziliśmy miły wieczór przy ognisku, zajadając się pysznymi ziemniakami, aż nagle Mariusz zaczął mieć dreszcze. Co pół godziny budziłam się, aby zmierzyć mu temperaturę, bałam się żeby nie doszła do 40°C, na szczęście tabletki zaczęły działać i rano było już wszystko dobrze.
Po raz pierwszy w ciągu tej podróży złapały mnie problemy żołądkowe i to nie w byle jakim miejscu, a na samym wulkanie Ijen. Nocleg spędziliśmy w chacie robotników pracujących przy wydobywaniu siarki. Spaliśmy w niewielkim boksie, na workach wypełnionych ziemią. Od pracowników dzieliła nas cienka drewniana ścianka, więc było słychać każdy ruch. Miałam wyrzuty sumienia, że przeze mnie się nie wyśpią, bo co chwilę musiałam wychodzić. W końcu wzięłam śpiwór ze sobą i położyłam się na ławce przed domem. Muszę przyznać, że było bardzo zimno, za to widok rozgwieżdżonego nieba był niezapomniany.

Jest to tylko kilka wybranych historii, było ich znacznie więcej, wzbudziły naszą irytację, ale nie miały większego wpływu na przebieg wydarzeń, więc o nich nie wspominamy.

Dodaj komentarz

Kategorie

Artykuły
Blog
Facebook Iconfacebook like buttonYouTube IconSubscribe on YouTube